Nowy Jork – czerwiec 2023
Zastanawiam się, czy to miasto w ogóle wymaga jakiegoś wstępu? Praktycznie każdy zna Nowy Jork już od najmłodszych lat, czyż nie mam racji? Tak mocno to miasto zakorzeniło się w masowej kulturze, że obojętnie kogo by się nie zapytać jest w stanie wymienić przynajmniej jedną z jego wielu atrakcji. Ponadto nie ma chyba bardziej filmowanego miejsca jak nowojorski Central Park. Przez wielu nazywane jest także „Stolicą Świata” i chyba to jest najlepszą reklamą żeby odwiedzić Nowy Jork.
Zapraszam zatem do Stolicy Świata!
Zanim jednak zaczniecie lekturę to jeszcze kilka słów wyjaśnienia.
W Nowym Jorku spędziliśmy osiem pełnych dni. Poniżej znajdziecie opis każdego naszego dnia. Ponieważ zwiedziliśmy wszystkie (przynajmniej tak nam się wydaje) najważniejsze turystyczne (i nie tylko) miejsca, to jestem przekonany, że opis ten może stanowić gotowy plan na zwiedzanie.
Chciałbym jeszcze podziękować naszemu przyjacielowi Walerianowi za wspaniałą gościnę.
Naszą przygodę z Nowym Jorkiem zaczęliśmy w Berlinie skąd mieliśmy bezpośredni lot do Newark – jednego z trzech lotnisk obsługujących Nowy Jork. Samo lotnisko znajduje się w stanie New Jarsey i jest oddalone od Manhattanu jakieś 20 km jazdy samochodem. Nie podaję czasu dojazdu, bo w zależności od korków może się dość mocno zmieniać.
Lot trwał 8h; przejście przez kontrolę paszportową odbyło się szybko i bezproblemowo. Byłem dość mocno zdziwiony, bo celnik nie zadawał żadnych pytań, po prostu sprawdził nasze paszporty i tyle. Byłem przygotowany na odpowiadanie na różne pytania, a tu taka niespodzianka. W kolejce do kontroli paszportowej też nie czekaliśmy długo, bo tylko 15 min.
Opcje dotarcia do Nowego Jorku
Jeśli nie macie znajomych, którzy po Was przyjadą, to zostają Wam trzy opcje dotarcia z lotniska do Nowego Jorku (na Manhattan). Pierwsza to taksówka, ale to opcja najdroższa i szczerze nie wiem ile kosztuje – pewnie drogo. Druga to autobusy kursujące na Manahattan, cenowo plasują się między taksówkami, a pociągiem, ale ze względu na korki to podróż może zająć od 45 min do 2h nawet. Trzecia możliwość, którą mamy do wyboru to pociąg. Jest to opcja, która kosztowała nas 38$/4 os. Na terminalu, na którym wylądowaliśmy (są trzy) bez problemu znajdziemy kierunkowskazy na taki wewnętrzny pociąg – Airtrain, który kursuje w obrębie lotniska (jest on bezpłatny). Dojechaliśmy nim do stacji Newark Airport Railroad, na której znajdują się pociągi do Nowego Jorku, ale także do Filadelfii oraz do innych destynacji. Na stacji mamy biletomaty, przy których zazwyczaj jest ktoś z obsługi, kto pomaga zakupić bilet w razie jakiś problemów, czy niejasności. Trzeba pamiętać, że na tej stacji zatrzymują się pociągi bodajże dwóch operatorów i ma to znaczenie, ponieważ bilet nie jest wspólny i obowiązuje tylko u konkretnego przewoźnika.
Informacja: Ze wspomnianej stacji odjeżdżają pociągi firmy Amtrak i NJtransit, więcej informacji znajdziecie na stronie lotniska.My na pociąg czekaliśmy ok. 30 min, a do stacji Penn Station na Manhattanie jechaliśmy kolejne 30 min.
Nowojorskie Metro
Kolejnym etapem dotarcia do naszej miejscówki było zakupienie biletów na przejazd metrem i dotarcie na Brooklyn. Niby prosta rzecz, ale po 8h lotu i jednoczesnym odczuwaniu euforii i zagubienia nie było to takie oczywiste. Po pierwsze mieliśmy problem, aby znaleźć odpowiedni automat. Ponieważ Penn Station to duża stacja przesiadkowa (kolej i metro), to tych automatów było więcej niż tylko jeden. Chwilę nam zajęło, aby się połapać, który dotyczy tylko nowojorskiego metra. Kiedy już go znaleźliśmy to pojawił się problem płacenia w nim kartą (te, na które trafiliśmy nie przyjmowały gotówki). Problem polegał na tym, że raz płatność przechodziła, a za drugim razem nie. Koniec końców (może po 10 min) kupiliśmy 4 jednorazowe bilety – koszt pojedynczego biletu to 2.90$. Polecam jednak zakup biletu tygodniowego za 33$/os.
Informacja: Generalnie za bilet nie płacą dzieci, które nie osiągają wzrostu 44”. W praktyce wygląda to tak, że nawet „kanar” się dziwił, że mieliśmy bilety dla naszych dziewczynek i czasem wpuszczali je od razu za nim jeszcze wyciągnęliśmy ich bilety. Więcej o biletach znajdziecie na oficjalnej stronie nowojorskiego transportu – MTA.Inną z goła sprawą jest połapanie się w połączeniach – gdzie, co jedzie. Trochę się pogubiliśmy na początku w oznaczeniach, w którym kierunku powinniśmy jechać, ale chwila zastanowienia, spokojnego przeanalizowania oznaczeń i już jechaliśmy na Brooklyn.
Co do metra, to nie mamy nieprzyjemnych doświadczeń. Jeździliśmy cały czas metrem i to o różnych porach. W zasadzie od rana do późnego wieczora, bo zdarzało się nam wracać po 23.00. Fakt, w godzinach szczytu ludzi jest pełno, są bezdomni, są artyści i wiele, wiele innych osobowości. Jedyny minus to to, że często zdarzają się remonty i różne linie potrafią z dnia na dzień zmieniać swoje trasy. Na każdej jednak stacji zawsze są odpowiednie plakaty z informacjami, że coś się będzie działo. Toalety znajdziemy tylko na największych stacjach i ich stan jest kiepski. Z racji tego, że metro jest stare, to nie wszystkie stacje są dostępne dla niepełnosprawnych, poruszanie się tam z wózkiem dziecięcym też będzie wymagało trochę wysiłku. Byłbym zapomniał, w metrze jest darmowe wi-fi!
Jet lag na szczęście nie był jakiś straszny, ale i tak wstaliśmy wszyscy w okolicy godziny 5.00 rano. Nasza miejscówka znajdowała się 5 min spacerem od stacji metra Fort Hamilton Pkwy i jakieś 20 min jazdy metrem od Dolnego Manhattanu. Okolica moim zdaniem bardzo spokojna z niską zabudową i dużą mieszanką kulturową. Jakie było moje zdziwienie kiedy rano poszedłem na zakupy i w sklepie u Koreańczyka znalazłem swojskie „Prince Polo” i piwo „Kasztelan”!
Nasze zwiedzanie zaczęliśmy tuż po godzinie 9.00 i od razu udaliśmy się na Dolny Manhattan w okolice osławionej Wall Str. Był piątek, więc dzielnica biznesowa tętniła życiem. Od razu po wyjściu z metra naszym oczom ukazał się budynek One World Trade Center, a chwile późnej słynne żółte taksówki, budki z hot-dogami i wszystko to, co od zawsze widzieliśmy w amerykańskich filmach. Plan na dzisiaj nie był zbyt intensywny – po prostu chcieliśmy pokręcić się po okolicy. Rzut beretem od stacji metra stał budynek nowojorskiego ratusza, po zrobieniu kilku zdjęć udaliśmy się w stronę nadbrzeża do Battery Park. Znajduje się tam stary fort pamiętający jeszcze czasy kolonii holenderskiej. W pobliżu możemy znaleźć „przystanki” skąd odpływają statki na Statuę Wolności (która doskonale jest stąd widoczna), oraz bezpłatny prom na Staten Island. Po drodze mijamy słynny budynek nowojorskiej giełdy, byka (Charging Bull), a także muzeum rdzennych amerykanów (National Museum of the American Indian), które za kilka dni będziemy zwiedzać.
Kolejnym punktem dzisiejszego zwiedzania był Kościół pw. Świętej Trójcy. Sam budynek jakiegoś szczególnego wrażenia nie robił, ale dość ciekawym widokiem był cmentarz okalający kościół. Najstarszy na Manhattanie, w otoczeniu drapaczy chmur; bardzo ciekawy widok. Na tym cmentarzu został pochowany Pan Hamilton, który widnieje na banknocie 10$. W odległości 5 min spacerem znajduje się jedna z nowszych atrakcji Nowego Jorku, czyli Oculus. Niektórzy twierdzą, że to najdroższa stacja metra na świecie, budynek o niezwykłej architekturze i chyba tyle. Oprócz tego za wiele się tu nie dzieje. Co prawda pełni też rolę centrum handlowego, ale zdecydowanie lepiej moim zdaniem prezentuje się z zewnątrz niż w środku. Zrobiliśmy fotkę i poszliśmy dalej. Bardzo fajnym miejscem na chwilę odpoczynku jest Pumphouse Park. Niewielki park nad rzeką Hudson z widokiem na New Jersey. Dodatkowo, co ważne znajduje się tu plac zabaw, a w pobliżu także Sturbucks 🙂
Ostatnim punktem dzisiejszego dnia na Manhattanie były 11/9 Memorial, miejsce gdzie stały dwie wieże World Trade Center. Moim zdaniem to miejsce robi wrażenie i jest to punkt obowiązkowy, przygotujcie się jednak na spore tłumy. Na terenie memoriału jest też muzeum poświęcone wydarzeniom z 11 września. Nam nie udało się go zwiedzić, ale polecam zajrzeć na stronę internetową, bo jest możliwość zwiedzania go za darmo!
Pod sam wieczór pojechaliśmy na jedno z najbardziej instagramowych miejsc w Nowym Jorku – na Dumbo. Jest to część Brooklynu, gdzie jest wspaniały widok na Manhattan Bridge. Faktycznie, widok robi robotę, ale nie liczcie na epickie samotne zdjęcie, bo jest tu pełno turystów, którzy też chcą mieć zdjęcie. Jak się ma jet lag, to warto go wykorzystać i podjechać tu z samego rana, wtedy pewnie będziecie sami. W sąsiedztwie jest fajny park – Brooklyn Bridge Park, z którego rozpościera się piękna panorama na Manhattam i można sobie tu odpocząć po całym dniu zwiedzania. Polecam.
YouTube: Tu znajdziecie mój film z transferu z lotniska na Manhattan i z opisywanego dnia zwiedzania – FILM.W ramach aklimatyzacji, postanowiliśmy drugi dzień naszego pobytu w Nowym Jorku spędzić nad oceanem. W tym celu pojechaliśmy na słynną Coney Island, gdzie oprócz plaży znajduje się wesołe miasteczko, nowojorskie oceanarium i nadmorska promenada. Pogoda była słoneczna, więc tym bardziej mieliśmy motywację.
Na miejsce dotarliśmy oczywiście metrem, gdzie przez większą część trasy jechaliśmy nad ulicami, więc mogliśmy oglądać jak toczy się życie z dala od centrum miasta. Dotarcie na miejsce zajęło nam bite 40 min! Na szczęście stacja metra Coney Island – Stillwell Av oddalona jest o zaledwie 300m od wspomnianej promenady i wesołego miasteczka. To co pierwsze rzucało się w oczy po wyjściu z metra to zupełnie inny rodzaj zabudowy (taki „małomiasteczkowy”) i duża liczba osób z Puerto Rico, co manifestowali głośną latynoską muzyką i flagami.
Nasze pierwsze kroki poczyniliśmy w kierunku mola, które znajdowało się niedaleko. Nie jest to budowla przesadnie długa, ale i tak pozwalała na spojrzenie z nieco innej perspektywy na najbliższą okolicę. Oczywiście wejście na molo było zupełnie bezpłatne. Zanim zdecydowaliśmy się na dłuższy spacer i skorzystanie z miejscowych atrakcji to chcieliśmy sprawdzić, czy jest opcja wykąpania się w oceanie. Z mola było widać kilka pływających osób, ale było ich naprawdę mało. Co do samej plaży to jest ona szeroka i w miarę czysta, przy wyjściu znajdziemy również prysznice i toalety. Woda tak jak myślałem była zimna. Aby być bardziej precyzyjnym to powiem, że temperaturowo porównałbym ją do wody w Bałtyku. Zamoczyliśmy nogi i ruszyliśmy dalej.
Ważnym dla nas odkryciem było to, że na teren lunaparku można było wchodzić bez zakupienia biletu. Płaciło się tylko za skorzystanie z konkretnych atrakcji. Jedna z części wesołego miasteczka była przeznaczona dla mniejszych dzieci, co nas bardzo ucieszyło. Bilet za każdą karuzelę kosztował tylko 5$.
Przy głównej promenadzie znajdziemy również sporo miejsc gdzie możemy coś zjeść i się czegoś napić. Ceny nie są jakieś zaporowe, no ale tanio też nie jest. Dla przykładu powiem, że lody typu „włoskiego” kosztowały za porcję ok. 5$, a piwo craftowe ok 7$ za niecały litr. Obiad jedliśmy w jednej z najstarszych i najbardziej popularnych hot-dogarni w Nowym Yorku, czyli w restauracji Nathan’s Famous. Oprócz hot-dogów oferują burgery i inne specjalności szeroko rozumianej kuchni amerykańskiej. Każdy z nas w zasadzie wybrał coś innego i muszę stwierdzić, że było warto czekać 10 min w kolejce. Za cały obiad z napojami zapłaciliśmy ok. 45$. Przy budynku restauracji są miejsca, gdzie można zjeść na świeżym powietrzu, godne odnotowania jest również dobre i darmowe wi-fi.
W drodze do domu postanowiliśmy wysiąść na jednej ze stacji na słynnym Borough Park – czyli największej żydowskiej dzielnicy w Nowym Jorku. Była sobota, więc Żydzi świętowali Szabat i nikogo nie było na ulicach. Z jednej strony pech, a z drugiej niesamowite doświadczenia – byliśmy w Nowym Jorku, który wyglądał w tym miejscu jakby nikt w nim nie mieszkał; było trochę tak jak w jakimś filmie apokaliptycznym 🙂
Ostatnią atrakcją dzisiejszego dnia był wieczorny wypad na „polską” dzielnicę Greenpoint. Ta część Brooklyn’u już tylko historycznie jest polska, ale mimo to i tak było słychać trochę języka polskiego i gdzieniegdzie jeszcze wisiały polskojęzyczne szyldy. Generalnie dość sporo ludzi kręciło się na mieście i było widać, że nocą to miejsce tętni życiem.
Naszym głównym celem było pójście na nadbrzeże i podziwianie wieczornej panoramy Manhattanu. Oj było warto! Widoki były niesamowite i mógłbym tam siedzieć i się gapić nawet i pół nocy. Byłem pod naprawdę wielkim wrażeniem. Jak byście chcieli wiedzieć, z jakiego miejsca podziwialiśmy panoramę to był to Greenpoint Public Park.
Tego dnia w USA wypadało Boże Ciało i postanowiliśmy pojechać na mszę do Saint Patrick’s Cathedral, która znajduje się przy słynnej Piątej Alei i w pobliżu Rockefeller Center.
To co mnie najbardziej zafascynowało to nie sama msza, a parada mieszkańców Puerto Rico, która rozpoczęła się po mszy i szła właśnie wspomnianą Piątą Aleją. Dowiedzieliśmy się od naszego Gospodarza, że jest to największa parada w Nowym Jorku. Wszechobecna latynoska muzyka i rzeka roztańczonych ludzi robiła naprawdę wspaniały klimat. Jak się później okazało to szli oni prawie pół dnia i robili naprawdę spory hałas.
Pokręciliśmy się trochę przy Rockefeller Center w miejscu gdzie zimą jest słynne lodowisko i choinka bożonarodzeniowa. Latem co ciekawe w miejscu lodowiska jest miejsce do jazdy na wrotkach. Główną atrakcją w tym miejscu była jednak wizyta w słynnym sklepie z zabawkami FAO Schwarz. Ogromny sklep, gdzie dzieciaki pewnie mogłyby spędzić pół dnia. To co było wyjątkowe, to możliwość bawienia się dużą ilością zabawek, malowanie twarzy, sztuczki magiczne itp. itd. W samym budynku oprócz wspomnianego sklepu znajduje się także studio, gdzie nagrywany jest Tonight Show Starring Jimmy Fallon (wraz ze sklepem firmowym), a także platforma widokowa Top of The Rock (będę na niej kilka dni później). W bliskim sąsiedztwie znajduje się także słynny Times Square, ale my obraliśmy kierunek Central Park, do którego dojście zajęło nam ok. 15 min nieśpiesznego spaceru.
Central Park to na pewno jedno z tych miejsc, które dla mnie w ogóle nie okazało się przereklamowane. Byliśmy tam niespełna godzinę, a i tak szczęka opadała mi z zachwytu na każdym kroku. Niby tylko park, ale jednak jest to najbardziej filmowane miejsce na świecie, więc ma coś w sobie niezwykłego. Nie będę się w tym miejscu przesadnie rozpisywać, bo jak napisałem byliśmy tam tylko na chwilę. Wyprzedzając jednak fakty wspomnę, że spędziliśmy tu jedno całe popołudnie, co opiszę później.
Trzeci dzień zakończyliśmy miłą niespodzianką zrobioną nam przez naszego przyjaciela. Zostaliśmy zaproszeni na występ na tzw. „Off Broadway”, a dokładnie na grupę artystyczną „The Blue Man Group”.
Dzień zaczęliśmy od Dumbo na Brooklynie, gdzie oprócz epickiego widoku na Manhattan Bridge w pobliżu znajduje się wejście na jeszcze słynniejszy Brooklyn Bridge. Było około południa, gdy nieśpiesznym krokiem zmierzaliśmy w kierunku Manhattanu. Co ciekawe, nie było aż tylu turystów i ze spokojem można było zrobić dużo fajnych zdjęć. Widoki na Manhattan były naprawę mocne. Dodatkowo klimatu dodawała piosenka w wykonaniu JayZ i Alicia Keys – Empire State of Mind. Była ona grana przy przęsłach, gdzie stali panowie z obrotowymi platformami do robienia filmików i zdjęć. Grali ją na okrągło, więc klimatycznie było tylko przez kilka pierwszych chwil 🙂
Główną dzisiejszą atrakcją było zwiedzanie muzeum Indian, które znajduje się na Dolnym Manhattanie w pobliżu Wall Street. National Museum of the American Indian jest darmowe! Nam zwiedzanie zajęło ok. 1h, ale myślę, że i dwie można by tam spędzić. Wystawy są ciekawe, a część z nich jest także multimedialnych. Nasze dzieciaki się tam nie nudziły, a to już jest jakiś wyznacznik atrakcyjności danego miejsca. Po wzbogaceniu wiedzy o Indianach podeszliśmy kawałek dalej na prom (również bezpłatny), który miał nas zabrać na jedną z dzielnic Nowego Jorku – Staten Island. Zapytacie, a co jest tam takiego ciekawego? Nie wiem. Wiem za to, że prom przepływa tuż obok Statui Wolności i jeśli chcecie trochę zaoszczędzić to możecie zrobić tak jak my. Statuę widać bardzo dobrze i wyraźnie (chociaż zdjęcia tego tak nie oddają), prom płynie dość szybko, ale i tak czasu jest wystarczająco aby zrobić dobre zdjęcia. Dodatkowo mamy piękny widok na Manhattan. Nam akurat zepsuła się trochę pogoda, ale i tak było warto, a rejs promem było dodatkową atrakcją dla dzieci. Aha, na promie możemy siedzieć w środku, albo na zewnątrz. „Dworzec”, z którego odpływają promy znajduje się TUTAJ.
Ostatnimi dwiema atrakcjami tego dnia (w planach miał być jeszcze nocny Times Sq., ale się rozpadało) była słynna remiza strażacka z filmu pogromcy duchów oraz kamienica z czołówki „Przyjaciół”. Naszym dziewczynkom niewiele to mówiło, ale my naprawdę cieszyliśmy się jak dzieci 🙂YouTube: Tu znajdziecie mój film z tego dnia – FILM.
Dzień zaczęliśmy od zakupu on-line biletów do Waszyngtonu, do którego wybraliśmy się kilka dni później. Wszystko o stolicy USA znajdziecie w osobnym wpisie. Tymczasem głównym punktem dnia, przynajmniej dla mnie było udanie się na taras widokowy Top of The Rock w jednym z budynków Rockefeller Center. Dziewczyny w tym czasie udały się na shopping w celu kupienia butów.
Wejściówkę na taras widokowy kupiłem jeszcze w Polsce i kosztowała ok. 50$. Dość drogo, ale w zasadzie cena jest zbliżona do innych tego typu miejsc w Nowym Jorku. Ja wybrałem akurat ten taras, bo jednocześnie mogłem podziwiać słynny Empire State Building oraz Central Park. Pamiętajcie jednak, że ceny są wyższe jeśli wybierzecie najbardziej oblegane godziny np. zachód słońca. Z racji, że bilety kupuje się na konkretną godzinę, to w zasadzie nie ma kolejki i dość szybko jest się na górze. Taras jest na samym dachu, a widok jest powalający. Początkowo miałem rozterki, czy wydawać tyle pieniądzy na taras widokowy, ale kiedy już tam byłem to bez wahania stwierdziłem, że było warto. Na miejscu spędziłem dobrą godzinę i gdyby nie to, że czekały już na mnie dziewczyny to pewnie mógłbym tam jeszcze siedzieć. Tak naprawdę to dopiero z góry pojmujesz ogrom tego miasta oraz samego Manhattanu.
Po tej widokowej uczcie w drodze na osławiony Times Sq.(ok 10 min spacerem od Rockefeller Center) wpadliśmy jeszcze do mega sklepu M&M. Oczywiście nie był to zwykły sklep z cukierkami, a duże centrum z różnymi atrakcjami dla dzieci i nie tylko. Każdy mógł się na przykład zeskanować i zobaczyć jakiego rodzaju M&Msem jest. Na koniec każda z naszych dziewczynek skomponowała swój własny indywidualny zestaw M&M. Bardzo fajny przerywnik w chodzeniu po mieście z dziećmi – polecam. Wspomnę jeszcze, że przy Times Sq. jest także sklep Disney’a, w którym też spędziliśmy trochę czasu. Szczególnie duża jest sekcja sukienek wszelkiego typu bajkowych księżniczek 😉
Słynny Times Sq. za dnia nie zrobił na nas dużego wrażenia. Tak naprawdę jest to trochę większy skwer z samymi monitorami i z dużą ilością turystów. Pokręciliśmy się chwilę, porobiliśmy zdjęcia i poszliśmy dalej. Stwierdziliśmy jednak, że przyjdziemy tu jeszcze kiedy będzie już ciemno.
Na odpoczynek udaliśmy się do Brayant Park. Jest to oaza zieleni umiejscowiona pomiędzy drapaczami chmur, a biblioteką miejską Nowego Jorku. Czasami przy okazji można się załapać na darmowy koncert, albo innego rodzaju wydarzenie. Oprócz dużej trawiastej przestrzeni znajdziemy także budki z jedzeniem, kawą, a także kilka miejsc dla dzieci. Fajną opcją jest miejsce gdzie za darmo możemy wypożyczyć sobie np. gry planszowe! Dodatkowo dzieci dostają mapę, na której znajdują się punkty, które trzeba w parku odnaleźć i przy okazji zaliczyć różne zadania.
Jak wspomniałem wcześniej park sąsiaduje z biblioteką. Jest to duży, zacny budynek, który można zwiedzać za free. Trzeba jednak wcześniej zajrzeć na stronę i zobaczyć, o której godzinie można wejść do głównej czytelni. To ona jednak robi największe wrażenie. Nam niestety się nie udało jej zobaczyć. Nieopodal głównego gmachu wspomnianej biblioteki znajdują się inne moim zdaniem dwa ciekawe miejsca. Pierwsze z nich to oficjalny sklep NBA, który znajduje się na sławnej Piątej Alei, drugie miejsce to biblioteka dziecięca. Moje dziewczyny udały się do miejsca numer dwa i były bardzo zadowolone. Jak to w bibliotece można poczytać, przeglądać różne książki, ale i porysować, czy pograć w playstation. Oczywiście nie musimy się do niej wcześniej zapisywać. Wchodzicie i bierzecie książkę z półki i czytacie – tak to działa.
Nasz dzień skończyliśmy na Brooklynie, a żeby być bardziej precyzyjnym to na placu zabaw w Domino Park na Williamsburg. Super miejsce! Nie dość, że super plac zabaw, to jeszcze jest on nad samym brzegiem East River, skąd mamy piękny widok na Manhattan. Ten park jak i sam plac zabaw to jak się dowiedziałem dość nowa atrakcja tejże okolicy.
Za nami już 5 dni intensywnego zwiedzania i nie ma rady, trzeba było trochę zwolnić. Zaledwie 15 min spacerem od naszego mieszkania mieliśmy Prospect Park. Duży park pośrodku Brooklyn’u. Poszedłem tam na spacer z dziewczynkami. W zasadzie to nic ciekawego tam nie było, co byłoby warte szczegółowego opisania, ale zawsze to jakaś nowa atrakcja. W parku rządziły dziewczynki i to do nich należał ten czas. Głównie szalały na spotykanych po drodze placach zabaw. Nie lada atrakcją były także żółwie wodne w dość sporym jeziorze znajdującym się w parku.
Popołudniu wyruszyliśmy na Manhattan do części zwanej Chelsea. Główną atrakcją tego miejsca jest park, który zlokalizowany jest nad ulicami Manhattanu. Stara trasa pociągu (która była poprowadzona nad ulicami) została przekształcona w park, który nazywa się The High Line. Jest to nie lada atrakcja. Spaceruje się 9m nad ziemią między zabudową mieszkalną, a pod koniec trasy między wysokimi biurowcami. My całą trasę zrobiliśmy w ciągu godziny, gdzie i tak mieliśmy dwie przerwy na zjedzenie kanapek. Myślę, że jest to atrakcja z tych must see. Na jej końcu, albo początku (w zależności gdzie zaczniemy) znajduje się nietypowa „wieża widokowa” Vessel. W zasadzie bardziej przypomina jakieś dzieło sztuki nowoczesnej, ale de facto jest to punkt widokowy. Wejście jest płatne. Tuż przy Vessel znajduje się biurowiec The Edge z galerią handlową, w którym w razie potrzeby są toalety. To dość ważna informacja, bo jak wspominałem w Nowym Jorku niewiele jest publicznych toalet.
Kawałek dalej jest niewielki skwer i plac zabaw dla dzieci – o TU.
Po zabawie dziewczynek na wspomnianym placu zabaw, udaliśmy się metrem bezpośrednio na główny dworzec kolejowy Grand Central. To budynek, który pojawiał się w niezliczonej ilości filmów. Faktycznie pełni on do tej pory rolę dworca kolejowego. To co ciekawe to jego „podziemia”. Pod główną halą znajdują się słynne łuki, przy których się szepcze. Chodzi o to, że stając po przeciwległych stronach korytarza (który posiad łukowe sklepienie) i szepcząc do łuków, to osoba po przeciwległej stronie wszystko słyszy mimo wszechobecnego hałasu! Byłem sceptyczny, ale naprawdę to działa.
Było już szarawo kiedy wychodziliśmy z Grand Central więc postanowiliśmy udać się jeszcze na Times Sq., aby zobaczyć ten plac w wieczorowej odsłonie. Trzeba przyznać, że robi większe wrażenie niż za dnia. Niestety turystów też jest znacznie więcej.
Do domu (metrem) wracaliśmy grubo po 22.00. Szczerze, to przez cały zresztą nasz pobyt przemieszczaliśmy się tylko metrem i w zasadzie codziennie wracaliśmy w porach wieczornych. Ani razu nie mieliśmy nieprzyjemnych sytuacji, ani nie byliśmy takowej świadkiami. Może mieliśmy szczęście, a może jazda metrem nie jest taka straszna jak to często jest opisywane w różnych publikacjach. Trzeba jednak pamiętać, że zmiany kursowania w nowojorskim metrze są dynamiczne i często zmieniają się trasy konkretnych linii. Głównie ze względu na planowane prace konserwacyjne, a czasem przez różnego rodzaju wypadki, czy inne problemy. Miejmy to na uwadze, szczególnie kiedy będziemy jeździć metrem wieczorową porą z dziećmi.
Już w Polsce planowałem, że jeden dzień poświęcimy na jedno z nowojorskich zoo. Te największe i ponoć najlepsze znajduje się w dzielnicy Bronx, a nazywa się po prostu Bronx Zoo. Co ciekawe to to, że Bronx to jedyna dzielnica Nowego Jorku położona na stałym lądzie. Dodatkowo w wielu filmach jest przedstawiana jako ta niebezpieczna. No cóż, faktycznie w lokalnym krajobrazie dominowali Afroamerykanie i Latynosi, ale nie powiem, żebym czuł się nieswojo. Fajne było to, że duża część trasy metra była na powierzchni, więc można było co nieco poobserwować.
Zoo na Bronxie jest trochę daleko, nie dociera tam bezpośrednio metro, więc jeszcze jakieś 15 min trzeba sobie pospacerować. Na szczęście jest dość dużo znaków pokazujących, w jakim kierunku mamy się kierować. Na samym wstępie dodam, że warto sobie zarezerwować cały dzień na zwiedzanie. My pojawiliśmy się godzinę od otwarcia i byliśmy do zamknięcia i nie udało nam się zobaczyć wszystkiego. Zoo jest bardzo duże (kursuje nawet „autobus” dookoła ogrodu) i ma mnóstwo atrakcji dla dzieci. To co jest warte polecenia to na pewno część poświęcona lasom deszczowym w Kongo, gdzie znajduje się duży wybieg Goryli. Nie martwiłbym się o toalety i miejsca aby coś kupić do jedzenia – jest tego dużo i w ogóle cała infrastruktura jest bardzo dobrze pomyślana. Niestety, ceny są wysokie, nie raz słyszałem amerykanów, którzy narzekali na wysokość cen za podstawowe rzeczy. Dla przykładu w restauracji, która znajdowała się na terenie zoo za małą pizze zapłaciliśmy 10$ – to dużo, piwko powyżej 5$. Wejście do zoo kosztowało nas 173$, była to generalnie najdroższa atrakcja jaką sobie zafundowaliśmy. Czy było warto? Nie wiem.
Ok, mimo wydania fortuny i przejściu pewnie kilku kilometrów to humory dopisywały i mieliśmy jeszcze siłę na dwie dodatkowe atrakcje.
Pierwsza z nich to obiad w restauracji o nazwie Sarge’s Delicatessen & Diner, gdzie popisowym daniem jest słynna kanapka z pastrami. Dodatkowo wzięliśmy jeszcze amerykańskie pankejksy i frytki. Drugą i dość nietypową atrakcją był przejazd kolejką linową na Roosevelt Island i z powrotem. W sumie to oprócz dość niezłych widoków na Manhattan to nic innego nie doświadczymy. Postanowiliśmy odbyć ten przejazd ze względu na nasze dziewczyny, które były tym faktem podekscytowane. Przejazd jest w ramach biletu na metro, więc nic dodatkowego nie płacimy. Ostrzegam, że są kolejki, ale gondola jest bardzo duża i zazwyczaj mieści wszystkich, którzy czekają w kolejce. Przejazd trwa pewnie ok. 5 min. w jedną stronę. Po stronie Roosevelt Island kolejek nie ma.
Do pełni szczęścia brakowało nam spędzenia całego dnia w Central Parku. Co prawda byliśmy już w nim trzeciego dnia naszego pobytu, ale była to zaledwie chwila. Dlatego musieliśmy tam wrócić! Tego dnia była akurat niedziela i piękna słoneczna pogoda i amerykański Dzień Ojca, więc moim zdaniem idealna aura na piknikowanie w Central Parku. Z rana kupiliśmy owoce i inne przekąski, wzięliśmy koc i ruszyliśmy do metra.
Nasze odkrywanie Central Parku zaczęliśmy od strony gdzie znajduje się Columbus Circle. Od razu było widać, że jest weekend, bo ludzi było pełno. Nie tylko tych co spacerowali, ale także tych na wszelkiego rodzaju pojazdach. Na szczęście Central Park jest na tyle duży, że po chwili zrobiło się znacznie przyjemniej i nadmiar ludzi się rozszedł po alejkach parku. My na naszą piknikową miejscówkę wybraliśmy okolice boisk do gry w baseball – o TU. Z racji weekendu na każdym z boisk odbywały się akurat mecze, więc można było dodatkowo raczyć się typowo amerykańskim sportem, którego za bardzo nie rozumiałem. Nie przeszkadzało mi to jednak wczuć się w klimat tego miejsca. Z moich obserwacji wynikało, że na każdym z boisk był rozgrywany mecz innej amatorskiej ligi. Udało nam się nawet pożyczyć kije baseball’owe do epickich fotek 🙂
Nie usiedziałem na kocu zbyt długo i ruszyłem porozglądać się po najbliżej okolicy. Na początku doszedłem do ogromnej trawiastej polany – Sheep Meadow, na którym piknikowało pewnie z tysiąc osób, jak nie więcej. Oprócz polany, to za bardzo nic tu nie ma, fajny jest za to widok na otaczające Central Park wieżowce. Kawałek dalej znajdziemy boiska do siatkówki, miejsce gdzie jest dyskoteka na wrotkach oraz niewielką „staromodną” karuzelę. Tuż obok naszego miejsca na piknik znajduje się godny polecania plac zabaw – Heckscher Playground. Jest to duża, betonowa konstrukcja z dużą ilością wodnych instalacji – idealny plac zabaw na upał. Dodatkowo obok oczywiście są piaskownice, huśtawki itp.
Kiedy już zjedliśmy wszystko z naszego „kosza piknikowego” postanowiliśmy ruszyć dalej. Wyszliśmy na chwilę z Central Parku i udaliśmy się do Muzeum Historii Naturalnej. Po drodze przechodziliśmy obok miejsca (mozaika) poświęconemu John’owi Lennon’owi – Strawberry Fields, który nieopodal tego miejsca niestety został zastrzelony. Wspomniane muzeum znajduje się na przeciwko Central Parku i jest jedną z większych atrakcji tego miasta. My ze względu na czas i trochę budżet nie chcieliśmy go zwiedzać, ale wyczytałem, że codziennie na godzinę przed zamknięciem jest wejście za darmo. Postanowiliśmy to sprawdzić. Okazało się, że faktycznie tak jest, później znalazłem tę informację na oficjalnej stronie muzeum.
American Museum of Natural History, bo tak się oficjalnie nazywa, jest ogromne i bardzo ciekawe. Nasze ekspresowe zwiedzanie ograniczyło się do zaliczenia najważniejszych dla nas ekspozycji. Szczególnie polecam sekcję poświęconą dinozaurom. Robi duże wrażenie! Jeszcze w trakcie zwiedzanie żałowaliśmy, że nie kupiliśmy biletów jak należy. No, ale cóż… Jedno jest pewne, to świetna atrakcja dla dzieci i dorosłych, gdzie możemy spędzić cały dzień. Na pewno warto rozważyć tu wizytę w deszczowy dzień.
Nieopodal muzeum znajduje się godna polecenia pizzeria prowadzona przez Włocha – Ray’s Pizza. Idealne miejsce, aby spędzając czas w Central Parku skoczyć coś zjeść. Pizza była na tyle duża, że część zapakowaliśmy i ruszyliśmy z powrotem do parku. Naszym celem był zameczek – Belveder, który znajduje się na szczycie pagórka nad niewielkim stawem. Może nie jest to wybitne dzieło architektury, ale pasuje do okolicy no i z jego dziedzińca rozciąga się ciekawa panorama na Central Park. Tuż obok możemy natknąć się na rzeźbę Romea i Julii oraz sporą ilość lokalnych „grajków”.
Nad stawem pod zamkiem rozłożyliśmy koc i chillowaliśmy. Dokończyliśmy pizzę, a ja z papierowej torby popijałem zimne piwko 🙂 W drodze powrotnej zahaczyliśmy jeszcze o pomnik Króla Jagiełły, który o dziwo znajduje się w Central Parku! Niestety zabrakło już czasu, aby przynajmniej podejść pod bramę zoo, które większość z nas kojarzy z filmu dla dzieci „Madagaskar”.
Powoli dzień się kończył i postanowiliśmy iść w kierunku stacji metra. To znaczy nie wszyscy, bo ja przebrałem się w ciuchy do biegania i przebiegłem się jeszcze dookoła Central Parku. Nie powiem, że było to moje marzenie, ale na pewno była to jedna z tych rzeczy, które dopełniły pobyt w tym miejscu.
Nowy Jork spełnił w 100% moje oczekiwania. Jest to jedno z tych miejsc, które się kocha, albo nienawidzi.
Nasz pobyt tutaj był bardzo intensywny, bo faktycznie dużo chcieliśmy zobaczyć. Zdaję sobie sprawę, że przedstawione tu tempo zwiedzania nie wszystkim będzie pasowało. Na pewno kilka rzeczy zrobiłbym inaczej. Myślę, że Bronx Zoo było jednym z tych miejsc, do których mam mieszane uczucia. To co pozytywnie mnie zaskoczyło to jednak ceny, które były akceptowane. Wiadomo, każdy ma inne oczekiwania, inny budżet, ale z racji wielkości i różnorodności tego miasta to jestem przekonany, że każdy znajdzie coś na swoją kieszeń.
Nowego Jorku nie trzeba chyba zbytnio reklamować, więc ja też już kończę z tym podsumowaniem, bo nie ma sensu moim zdaniem wypisywać plusów, czy minusów. Zresztą wizyta w Nowym Jorku była moim marzenie, więc byłbym nieobiektywny.
Poniżej jednak znajdziecie podsumowanie dot. poniesionych wydatków.
Nowy Jork to nie był koniec naszej wizyty w USA. Dzień po Central Parku pojechaliśmy na trzy dni zwiedzać Waszyngton. Już teraz zapraszam Was do obejrzenia relacji na YouTube oraz przeczytania postu na ten temat.
Koszty
– ESTA: 389, 53 zł (84$)
– bilety lotnicze: 6 152 zł/4os.
– ubezpieczenie: 936 zł
– parking na lotnisku w Berlinie: 72 euro
– Top of The Rock: 50$
– Bronx Zoo: 173$
– bilety na metro: 33$/7 dni/os.
– Internet (karta sim): 50$
– bilety na pociąg z lotniska: 38$/4os.
– kawa Flat White w Sturbucks na Manhattanie: 5,5$ – 6$
– piwo w sklepie: 2,5$ – 3,5$
– lody z budki: 5$-6$
– pizza: 12$-20$
Zobacz również:
Galeria: